Wasza droga prowadzi koło Salton Lake. Tylko się tam nie zatrzymujcie, tam strasznie śmierdzi rybą. Po takiej rekomendacji nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie zjechali z drogi do, nazwanej niczym kurort, miejscowości Salton Sea Beach.
Opuszczone domy, rdzewiejące samochody, fragmenty starych płotów, które nie wiadomo co ogradzały. Na plaży martwe ryby, martwe meble i charakterystyczny zapach. Wszystko o czym można marzyć, gdy się chce zobaczyć opustoszałe miasteczko na amerykańskiej prowincji. A to cały czas Kalifornia, aż chciało by się jechać dalej na wschód do, można by rzec, „Stanów B”!
W tym wszystkim pojedyncze grupy turystów, którzy zjechali tu oczekując nie wiadomo czego, a to co zastali dalece odbiegało od czegokolwiek czego mogli oczekiwać.
Żal było wyjeżdżać, ale zupełnie niedaleko spotkaliśmy kolejną atrakcję. Gdy tylko pustynia przestała być zupełnie płaska, gdy pojawiły się pierwsze górki, które niedługo potem zamieniły się w głębokie kaniony, zaczęły koło nas prześmigiwać najdziwniejsze pojazdy rodem z filmowych postapokaliptycznych wizji prowadzone przez zamaskowanych osobników. Po chwili zobaczyliśmy całe osady wielkich kamperów, z których każdy przywiózł na przyczepie motory, quady dla całej rodziny – dwa duże i dwa małe (jeden różowy), czy jakieś inne pojazdy, którymi można rozjeżdżać pustynię. Z daleka było czuć zapach kurzu, piwa i benzyny.
Po kilkunastu kilometrach dotarliśmy do granicy parku Anza Borrego. Znak przy drodze poinformował – dalej można już jeździć tylko pojazdami dopuszczonymi do ruchu ulicznego – koniec zabawy.
W parku Anza Borrego było już dużo spokojniej i można było nacieszyć się nierozjeżdżoną pustynią. Park składa się z dziesiątek kilometrów szlaków dla aut terenowych, z których większość wymaga prawdziwie terenowego samochodu i sporych umiejętności. Rozciąga się na przestrzeni kilkudziesięciu kilometrów i wystarczy zjechać raptem kilkaset metrów z asfaltowej drogi, by zostać zupełnie samemu. Tam właśnie spędziliśmy naszą pierwszą noc w samochodzie i spełniliśmy marzenie o noclegu na pustyni pod rozgwieżdżonym niebem.
Stamtąd już zmierzaliśmy w stronę San Diego mijając po drodze miejscowość, w której w sklepie prezentuje się z dumą galerię zwycięzców corocznego konkursu na największą świnię. Mieliśmy się tam zatrzymać na parę dni, żeby pozałatwiać parę spraw, zrobić zakupy i sprawdzić parę informacji przed wjechaniem do Meksyku. Nie wiemy, co bardziej nas skłoniło, żeby opuścić Stany szybciej. Czy „obiad” w sieciówce Jack in the box, czy śniadanie w motelu pod San Diego, ale następnego dnia rano zebraliśmy się czym prędzej i niedługo potem zadowoleni jedliśmy tacos po drugiej stronie granicy. Wtedy jeszcze myśleliśmy, że w Meksyku też mają Internet, ale o tym już w następnym odcinku.
NFORMACJE PRAKTYCZNE: Wstęp do Parku Stanowego Anza Borrego jest bezpłatny. Na początku każdego szlaku postawione są tabliczki informujące, czy wymagany jest napęd 4×4 i określający poziom trudności. Przed wjazdem na trudniejsze szlaki wiele osób na pieszo sprawdza początek drogi, czy jest przejezdna.
W niewielkiej miejscowości Borrego Springs można kupić podstawowe produkty i paliwo (w sklepie monopolowym). W pobliżu znajduje się centrum informacji turystycznej parku.
Na terenie całego parku można obozować, byle by nie blokować szlaku :)
Olko przemieszczał się po bezkresach pustyń zachodu Stanów Zjednoczonych w foteliku Maxi-Cosi Pebble Plus
Polecane wpisy