Czerwiec, lipiec – lato, tato!

14 września 2016

Początek czerwca, ciepła noc. Siedzieliśmy na naszym balkonie wraz z tartą z truskawkami. Zaczęło się.
Po paru godzinach Olko się urodził i nic już nie miało być takie jak wcześniej.
Dwa tygodnie później, zgodnie z przewidywaniami, ogarnęliśmy się (nieco) i wróciliśmy do świata. Na początek wdrapaliśmy się, całą rodziną na Okrąglak i Andersję w ramach Korony Poznania, która to odbywa się w ramach Festiwalu Malta. Dalej był koncert Julii Marcel (gorąco polecamy parking pod Placem Wolności – za jedyne 3 złote wychodzicie od auta, schodami w sam środek koncertu!) i Festiwal Kolorów (z oszałamiającą ilością oszołomionej zakończeniem roku młodzieży młodszej).

_mg_4370r

Powiedzmy sobie szczerze, na triathlon zapisałem się głównie po to, by dostać koszulkę „Triathlon finisher” i później biegać w niej dumnie po os. Batorego. Wyobraźcie sobie moją minę, gdy dostałem koszulkę w kolorze odpowiednim do zmieniania opon na autostradzie…
Pływanie – pierwszy etap – wyjaśnia, dlaczego zdecydowałem się na triathlon w Bydgoszczy. Otóż w Bydgoszczy płynie się Brdą. Z prądem!
Potem strefa zmian, przebieranie, rower pod pachę i dalej. Już przy dojściu na start etapu rowerowego okazało się, że kibicom zależy bardziej niż mi Dalej, dalej, na wczasach tu nie jesteś!. Przyśpieszyłem więc i wsiadłem na mój pożyczony, profesjonalny rower, który nadawał mi poważnego wyglądu. Wszystko szło świetnie, aż do pierwszego podjazdu. Wcale nie, że kondycja słaba, że inni szybsi, czy coś. Patrzę na tę kierownicę i patrzę, macam, szukam, dotykam. Jak byk są cyferki, znaczy, że są przerzutki, ale gdzie jest jakiś przełącznik? Na prędce opracowałem plan i uważnie przyglądałem się wyprzedzającym mnie zawodnikom, którzy wiedzą gdzie zmieniać przerzutki (a właściwie przyglądałem się ich kierownicom). Jest, no to szybko! Kolego, powiedz mi tylko, jak się tu zmienia przerzutki?. Kolega zdębiał, ale odpowiedział. W nagrodę będzie miał co opowiadać na rodzinnych imprezach. Jadę więc dalej, zmieniam przerzutki jak szalony, tylko nie bardzo wiem, czy daleko jeszcze. Owszem, mój rower jest wyposażony w licznik, ale pokazujący jak zakłęty 0km. Wtedy zobaczyłem Anię, z którą zawarliśmy nić porozumienia już przy przebieraniu w strefie zmian. Minąłem jeszcze gościa, który wołał do mnie Stary, pod wiatr to powinno być zakazane i już końcówka etapu. Przejechałem rondo, tory tramwajowe i wpadłem w dziurę wielkości dużego żółwia. Tuż za dziurą, na poboczu inny zawodnik zmieniał oponę, a mi było go żal. Ale zaraz, zaraz – dlaczego mi rower nie jedzie? Od tego momentu żal mi było siebie i mojej opony. Panie, daleko do mety?, A niedaleko. Po takiej precyzyjnej informacji uzyskanej od wolontariusza pognałem dalej na obręczy.
Został więc już tylko bieg. Wszystko było świetnie, tylko trochę mi się nudziło. Zacząłem robić sobie zdjęcia i wysyłać do żony. Jeden z kibiców (tych bardziej zaangażowanych niż ja) wołał do mnie A co to za telefon!?. Na końcu języka już miałem iphone 4, ale się zawstydziłem i nic nie powiedziałem. Później, gdy doszedłem już do etapu rozmów telefonicznych inni kibice się śmiali, że dzwonię do żony, że ma obiad wstawiać. Takie wesołki. Wtedy dobiegła do mnie Ania i ostatnie kilometry spędziłem na miłej rozmowie. Dziękuję, Aniu. Na mecie czekała na mnie rodzina, medal i chwała.

Na koniec kolejnego tygodnia wybraliśmy się do Parku Narodowego Ujście Warty. Na ścieżce „Ptasim szlakiem” spotkaliśmy parę wróbli i dwie jaskółki (w porównaniu do Batorego wypada naprawdę słabo). Zamiast nich były dziesiątki krów, które beztrosko przeganialiśmy z drogi.
Okazało się, że tuż obok parku narodowego był Przystanek Woodstock, na który nie mieliśmy w tym roku jechać. Wpadliśmy na chwilę. Niezwykły zbieg okoliczności, prawda?
Zamiast  Woodstock bejbe, tym razem było Woodstock i bejbe.

_mg_4754_2 _mg_4756_2 _mg_4771_1 _mg_4779_1

Wybraliśmy się też nad morze. Pierwszy raz od lat w sezonie, ostatnio nam wypadło na maj i październik. Wyobraźcie sobie pracowników autostrady, którzy zostali porozstawiani po przystankach serwisowych i zalecają z tej autostrady szybciutko zjechać. Coś nie gra, prawda? A czym dalej, tym ciekawiej. Szaleństwo, gofery, tatuaże, tania książka i toi-toie.

_mg_5024r _mg_5258r _mg_5599r _mg_5603r

Wraz z grupą narciarzy odwiedziliśmy też basen miejski w parku Kasprowicza.

Tego lata nie wracamy każdego dnia Wikingiem w środku nocy do domu, ale też jest świetnie. Polecamy!
To wszystko, do zobaczenia w kolejnym odcinku.

Polecane wpisy

5 komentarzy

nieśmigielska 14 września 2016 at 19:20

super, po raz kolejny żałuję, że nie pojechałam nad #polskiemorze w sezonie :(
bartek, załóż bloga treningowo-startowego, urzekła mnie Twoja relacja.
pozdro dla ola i upominam się o grilla, już 3 miechy minęły!

Odpowiedz
lbt 20 września 2016 at 18:36

Ale… my nie mamy Waszego grilla ;)
A tak na serio, to grilla trzeba zrobić, tyle że ja się w organizację nie mieszam, bo znowu będzie padać.

ps. Prosimy o szybkie i dokładne zaczęcie opisywania Stanów na blogu!!

Odpowiedz
Paulina 22 września 2016 at 02:19

Podpisuję się pod tym postulatem – o USA :-))

Ej, też chce na grilla :-(( mogę się wprosić kiedyś?

Odpowiedz
lbt 22 września 2016 at 14:13

Na grilla zapraszamy, a jakże! :) W ogóle, do Poznania tak po prostu też zapraszamy!!

Odpowiedz
Ania 14 września 2016 at 22:10

Ale się uśmiałam, przypomniały mi się te teksty co to miały ducha walki wskrzesić „dalej, dalej” albo „dawaj, dawaj” – a duch walki na wczasach ;-) przygoda przednia, fotki SUPER jak zwykle :-) :-)

Odpowiedz

Dodaj komentarz