Wydawać by się mogło, że po Ameryce stan żadnego lokalnego środka transportu nas już nie zaskoczy. A jednak, autobus z Kochin w kierunku Mararikulam był do tego stopnia zdezelowany, a dodatkowo z takim impetem pokonywał wszystkie progi zwalniające i zatrzymywał się tak gwałtownie co kilometr na skrzyżowaniu, że ledwo dotarliśmy na miejsce. Zresztą, chwilę zajęło nam dojście do siebie. Tuk tuk zawiózł nas do wioski, w której czuć było zapach morza, a na głównej drodze leżał piach zawiany z plaży.
Jednego dnia wybraliśmy się skuterem w poszukiwaniu żyjących w okolicy słoni, których ostatecznie nie znaleźliśmy. Trafiliśmy za to do kościoła – jednego z bardzo licznych na południu Indii – a sandały pozostawione przed wejściem i wieńce z kwiatów porozwieszane przy suficie były świadectwem mimowolnego, ale głębokiego synkretyzmu.
Na plaży przy końcu jednego z kanałów, rybacy czyścili sieci i łodzie z poprzyklejanych muszli, a my po raz kolejny nie mogliśmy się powstrzymać przed zebraniem garści, z którymi potem nie będziemy wiedzieli co zrobić.
Spędziliśmy trzy dni w jednym w domków, w lasku tuż przy plaży, a właściciel dla którego byliśmy jedynymi gośćmi i pierwszymi po wyremontowaniu pokoju, każdego wieczoru przynosił nam herbatę, włączał wentylator i zapalał kadzidełka na tarasie. INFORMACJE PRAKTYCZNE: Mararikulam (inaczej zwane Marari Beach) jest niewielką wioską położoną nad morzem jakieś 25 kilometrów na południe od Kochin. Dojechać można tam autobusem publicznym (do skrzyżowania na głównej drodze – 40 rupii) i dalej tuktukiem za 80 rupii.
Polecane wpisy