„Uwaga, Sarfaq Ittuk gotowy do odpłynięcia” słyszymy w języku Innuitów z pokładowych głośników, a wielkie turbiny wprawiają w ruch statek. Podróż do Ilulissat położonego 1000 kilometrów na północ zajmie nam 4 dni, ale to jedyna, prócz samolotu, możliwość dotarcia na północ i jedyna by przebyć tę trasę w towarzystwie miejscowych. Statek zatrzymuje się w kilku większych miejscowościach i na kilka godzin w stolicy Grenlandii, Nuuk. Kolejnym przystankom towarzyszy specyficzny klimat – jedni ludzie z łzami w oczach witają swoich bliskich, inni tkliwie się żegnają a zgromadzony tłum macha na pożegnanie odpływającym. Kilka razy zatrzymujemy się po środku fiordu, a ludzie (oraz worek z pocztą) wysyłani są ku skalistym brzegom na szalupie.
Dni są słoneczne ale chłodne, mimo to jednak większość pasażerów spędza czas na pokładzie. W pewnym momencie grupka osób zaczęła śpiewać wychwalając niezwykłą grenlandzką przyrodę. Gdy schodzą z pokładu, głośnym śpiewem wita ich pozostała część chóru.
Z czasem robi się coraz chłodniej, na horyzoncie pojawiają się coraz większe góry lodowe, a ostatnie kilometry pokonujemy w gęstym paku lodowym. Mimo, że na pokładzie zebrało się kilkadziesiąt osób, powietrze przesiąknięte jest niezwykłą ciszą, przerywaną jedynie kruszeniem się lodu i dźwięcznymi pluskami wody.
Polecane wpisy