Z La Paz pojechaliśmy do Copacabany – miejscowości nad jeziorem Titicaca. Cieszyliśmy się tym, że cała droga jest asfaltowa, ale w pewnym momencie okazało się, że drogi dalej nie ma. Kazali nam wysiąść i zapakowali autobus na barkę. My musieliśmy przepłynąć łódką.
Copacabana jest bardzo przyjemnym miasteczkiem. Największą radością jaka nas tam spotkała był pstrąg, którego można tu dostać wszędzie. Po dwóch miesiącach jedzenie kurczaka z ryżem, ziemniaków z ryżem i ryżu z ryżem było to cudowna odmiana!
Popłynęliśmy na Isla del Sol, największą boliwijską wyspę na jeziorze Titicaca. Zachwalana jest ona jako najciekawsza ze wszystkich.
Planowaliśmy przejść wyspę ze strony południowej na północną. Sprytni Indianie wymyślili sobie, że skoro gringo chodzą po ścieżkach, to ścieżki muszą być płatne. Jakoś się z tym pogodziliśmy i mimo całego absurdu tej sytuacji chcieliśmy grzecznie iść i zapłacić. Ceny były jednak znacznie wyższe niż te, na które się przygotowaliśmy i powtarzające się co chwilę na ścieżce bramki z dziadem chcącym pieniądze zepsuły całą radość ze spaceru.
Najciekawszą atrakcją wyspy było obserwowania stada szczęśliwych owiec, które biegały ile sił w nogach i skakały przez krzaki i ze skały na skałę. Tutaj to owce mają życie! Zupełnie jak kozice, tylko czasem je ogolą.
Polecane wpisy