Do Karpacza dojeżdżamy w nocy. Droga robi się coraz bardziej kręta i coraz bardziej biała; za zakrętem stoi duży jeleń i przez chwilę patrzy prosto w światła naszego auta.
Wszystko jest magiczne w tym śniegu. I niezwykłe. Już zapomniałam przez te kilka lat bez prawdziwej zimy w Poznaniu, jaki śnieg potrafi być kojący, jaki potrafi być ciepły.
Błogość zostaje dość brutalnie przerwana, bo Olko budzi się koło pierwszej, dostrzega śnieg za oknem i stwierdza, że w takim razie to on na pewno nie będzie spał.
A rano okazuje się że pękła tylna szyba w naszym aucie. Właściciele pensjonatu są mocno zdziwieni, że nie zmienia to naszych planów, ale szybko organizują nam folię do zaklejenia tyłu, miejsce parkingowe na te parę dni, a my pakujemy się w jeden plecak i wyruszamy.
Droga z Karpacza do schroniska Samotnia latem powinna zająć około godziny. My idziemy niecałe trzy, miejscami zapadając się w śniegu po kolana. Pada dość mocno, ale jest cicho i spokojnie. Drzewa całe uginają się od śniegu i lodu, wszystko wokół jest białe, a śnieg zdążył już gdzieniegdzie utworzyć dwumetrowe zaspy.
Tuż przed schroniskiem Olko wpada w rozpacz, taką zwykłą, dwulatkową, bo obudził się i chciał się bawić w śniegu, a śnieg był za głęboki i zimny. Tak czy inaczej, mamy dość mocne wejście do schroniska, a Olka nie pociesza ani pierniczek od pani kucharki, ani czekoladki pani z bufetu, ani nawet wielki pies, którego przyprowadza ktoś specjalnie dla niego.
W nocy cały czas pada. Zasypuje okna i drzwi. A rano wszystko jest oślepiające białe. Białe drzewa, biały dach, białe powietrze. Zaspy sięgają do górnych pięter schroniska.
Wypożyczamy sanki i cieszymy się jak dzieci. Nawet bardziej od naszego dwulatka, który chyba lepiej się czuje biegając po wszystkich zakamarkach schroniska, jedząc pierogi i kolejną dokładkę zupy pomidorowej.
I kiedy już myśleliśmy, że nie może być piękniej i, że nasz limit zachwytów przypadających na jeden wyjazd został wykorzystany, następny poranek budzi nas słońcem i przejrzystością powietrza na którą nawet nie liczyliśmy. Więc jest biel i błękit. Błękit i biel. I minus dwanaście na termometrze. Schodzimy na dół, i chociaż znów zapadamy się w śnieg po kolana, ja idę i prawie tańczę.
INFORMACJE PRAKTYCZNE: To jak wygląda droga zimą jest oczywiście bardzo zmienne, my na kilka dni wcześniej dzwoniliśmy do schroniska by podpytać czy damy radę z maluchem, czy potrzebujemy jakiegoś sprzętu i jeśli tak to czego (rakiet, raczków). Na górze można sporo rzeczy wypożyczyć (nawet sanki). A jak przetransportować małego człowieka do schroniska? Jeżeli nie przejdzie na własnych nogach (trudnością może być śnieg do jego pasa, albo wiatr), to opcje są dwie – chusta/nosidło, albo sanki. My polecamy to pierwsze, bo i dziecku cieplej i rodzicowi lżej. Rezerwację do schroniska zrobiliśmy kilka dni wcześniej, ale nie były to ferie i nie był to weekend (na weekend już miejsc nie było).
Polecane wpisy