Jeśli szukać zimy to tylko tutaj. Jeśli szukać spokoju to tylko tutaj.
Znów nogi zapadają nam się po kolana w śniegu, znów wielkie sople zasłaniają nam widok z okna. Drzewa uginają się pod ciężarem lodu i śniegu.
Zostawiamy w Karpaczu tłumy ludzi, smog i poczucie czasu. Tu jesteśmy tylko my i góry, my i śnieg.
O 8 rano koło schroniska jest absolutna cisza. Jeszcze nikt nie przyszedł z dołu, jeszcze nikt nie wyszedł na szlak. Nie słychać nawet wiatru, który poprzedniego dnia sypał śniegiem i lodem prosto w oczy i policzki.
Tym razem oprócz Olka i naszego nowego Frania wybrał się z nami jeszcze jeden Olek i jego rodzina. Jest nas więcej i jest nam dobrze wszystkim razem.Zostajemy trzy dni, a potem, wciąż nienasyceni, decydujemy się zostać jeszcze jedną noc. Na zewnątrz huczy wiatr, dzieci budują igloo z wielkich brył twardego śniegu, zziębnięci, ale wciąż z niespożytą energią, tak bardzo spragnieni są śniegu. Następnego dnia idziemy do Strzechy Akademickiej, i choć wieje nam prosto w oczy, maluchy dzielnie idą sami, podpierając się kijami, jak prawdziwi piechurzy.
W Samotni pachnie ciepłem i pomidorówką. Chodzimy w samych skarpetkach i jest jakoś tak swojsko. Wieczorami kładziemy dzieci spać i otwieramy wino, które sobie przynieśliśmy z dołu, a w sali jadalnej ktoś właśnie gra na pianinie.
Polecane wpisy