Nasza Galicja. Przywitała nas deszczem i słońcem jednocześnie. Jak zawsze wietrzna, jak zawsze, pogodowo nieprzewidywalna.
Miña terra galega
donde el cielo es siempre gris
miña terra galega
es duro estar lejos de ti
„Moja ziemia Galicja gdzie niebo jest zawsze szare…” śpiewają Galicyjczycy, kochając, a jednocześnie nienawidząc swojej krainy. Wiecznie wietrznej i pochmurnej. Siła oceanu, potęga fal i bezkres ciemnego granatu. Wiatr i potężna wilgoć, wiecznie nieschnące ubrania i grzyb na ścianie. Piękne plaże, kilogramy muszli i wodorostów, zimowe sztormy. Wysokie białe budynki, szklane ściany i widok z każdego z nich na ocean.
Galicja, ze swoją celtycką historią, ze swoją magią i czarami, które gdzieniegdzie wciąż są żywą częścią kultury. Skrzekot mew w nadmorskich wioskach, łódeczki obijające się od siebie w małym porcie. Dzieci biegające po placach i staruszkowie, którzy zawsze się z nami witają. Zapach eukaliptusów i zapach ryb; zapach owoców morza i zapach słodkiej kawy. I zapach deszczu. Zawsze.
W A Coruñi spędziliśmy rok równo dziesięć lat temu, a potem wracaliśmy jeszcze kilka razy na tak długo jak tylko się dało. Mamy tysiące zdjęć, a większości z nich nigdy nie pokazywaliśmy. Oboje tu studiowaliśmy, a potem pracowaliśmy. Przeszliśmy Camino de Santiago, wiele razy, na różnych trasach i w różnych kierunkach. Kąpaliśmy się w oceanie, surfowaliśmy na zimnych falach, wspinaliśmy się i poznawaliśmy wielu przyjaciół.
A teraz nie możemy przestać wspominać. Ta huśtawka blisko domu, na której o północy siadaliśmy popijając wino, ten bar, w którym był koncert i ten drugi, do którego lubiliśmy przychodzić na niedzielne ciastko. Codzienność, którą mieliśmy, rytuały, które stworzyliśmy.
Tym razem trochę inna ta Coruña, kiedy bawimy się, że jesteśmy strażakami i w trójkę, na środku deptaka gasimy gałęziami pożar na trzeciem piętrze kamienicy. A potem jesteśmy pasażerami liniowca, a potem kupujemy u przydrożnego sprzedawcy dorsza i ośmiornicę i te zabawy nie mają końca. Kiedy Coruña budzi się do życia, my kładziemy dzieci spać. Kiedy na ulicach rozpoczyna się gwar i śpiewy, u nas zapada cisza i słychać tylko pochrapywanie dzieci.
Tym razem większość czasu, jak zwykle, spędziliśmy w Corunii, ale odwiedziliśmy też nasze ulubione miejsca – Fisterrę i Santiago.
Poprzednie (wybrane) przeróżne wpisy z Galicji:
2014, z namiotem na plaży – WPIS
2014, o miastach, miasteczkach, plażach i klifach – WPIS
2014, słodkie wino i orzeszki, czyli jeden z naszych ulubionych barów w A Coruni – WPIS
2014, wesołe miasteczko, dużo ośmiornicy i namiot tuż przy oceanie – WPIS
2014, impreza, ulica, czyli zwykły weekend w Hiszpanii – WPIS
2014, wschody i zachody słońca – WPIS
2014, znów Galicja, czyli właściwie chodzi? – WPIS
2011, Park Narodowy Islas Cies – WPIS
2011, Monte Pindo – WPIS
2011, Karnawał – WPIS
Polecane wpisy