Początek | San Francisco

7 marca 2017

No i stało się. Rozpoczęliśmy naszą długo planowaną i skąpo zapowiadaną podróż. Tak zwaną podróż życia. Kolejną.
Odkąd zaczęliśmy planować wspólne życie, wiedzieliśmy, że gdy pojawi się dziecko wyjedziemy na długo. Dziecko się pojawiło, minęło kilka miesięcy, w ciągu których nauczyliśmy się razem żyć, nie pozostało więc nic innego niż wyjechać. Urlop macierzyński wszak nie zdarza się co roku. No chyba, że się komuś zdarzy, a to chyba coraz bardziej popularne w ojczyźnie.

Zastanawialiśmy się, w którą stronę pojechać i stanęło na Ameryce Łacińskiej. Zaczęliśmy więc szukać informacji, co gdzie i jak i… mocno okroiliśmy pierwotny plan. Za to, musieliśmy dodać na początek USA, bo w Meksyku, do którego zdecydowaliśmy się wybrać, zagraniczny turysta nie może kupić samochodu, a właśnie samochodową podróż sobie wymarzyliśmy. Ot taki psikus, kombinuj turysto!

Plan wygląda mniej więcej tak:
Polecieć do Stanów, kupić samochód na tyle stary, że będzie nas na niego stać w na tyle dobrym stanie, że nie rozleci się po drodze. Dodatkowo, na tyle duży, żebyśmy mogli w nim spać całą chudą rodziną i na tyle zaradny, żeby czasem móc nim zjechać z asfaltu. Przejechać cały Meksyk z północy na południe. Sprzedać samochód za tę samą cenę, za którą go kupiliśmy. W międzyczasie spędzić kilka miesięcy naprawdę razem, bez stresów i problemów codziennego życia.
Nic prostszego, prawda?

Podróż minęła jak z płatka, czerwony autobus, czerwony samolot, wypożyczone auto (przepraszam, podpowie mi pan, jak używać automatycznej skrzyni biegów?). Dwadzieścia pięć godzin i już byliśmy na przedmieściach przedmieść San Francisco!

Niestety cała nasza rodzina postanowiła zostać na starym lądzie i nie możemy przeboleć, że nie mamy kogo w Stanach odwiedzać. Zatrzymaliśmy się więc u Stana, takiego wuja z CouchSurfingu.
Stan jest spokojnym starszym panem, który co jakiś czas wtrąca do rozmowy opowieści ze swojego życia np. o tym, jak zobaczył w telewizji Arabską Wiosnę i nie wstając z kanapy kupił bilet lotniczy do Jordanii na następny dzień. Zostawił wszystko. Stamtąd poleciał dalej i wrócił po dwóch latach, pracując w międzyczasie tu i tam. Obecnie jest na emeryturze i remontuje swój dom. Gdy skończy, zamierza go wynająć i za zarobione w ten sposób pieniądze utrzymywać się w podróży. Też raczej prędko nie wróci.

Jeśli słyszeliście kiedyś, że Kalifornia to pępek świata, to coś w tym faktycznie jest. Ważni ludzie, ważne miejsca, ważne sprawy. Nie szukając daleko – prawnik Stana jest spokrewniony z Annie Leibovitz i ma w biurze jej zdjęcia, a jego syn organizował szyfrowany wywiad z panem Snowdenem. Historie z filmów dzieją się tu. Dzieją się naprawdę.

Rozpoczęliśmy poszukiwania samochodu, które nieco komplikował fakt, że większość Amerykanów, którzy dali ogłoszenia nie odbiera telefonów. Poszukiwania trwały osiem dni i można je opisać jako komedio-dramat w kilku odsłonach.

Pierwsze auto, które oglądaliśmy sprzedawał Irańczyk, który na wieść o tym, że byliśmy w jego rodzinnym Babolu i w dodatku mamy, tak samo jak on, ośmiomiesięcznego syna, tak się rozochocił, że opuścił nam cenę o 800 dolarów, a pewnie gdybyśmy byli w Iranie to by jeszcze nas na obiad zaprosił. Mimo wszystko auta nie kupiliśmy, czego żałowaliśmy przez następne 7 dni.

Auto w idealnym stanie.
– Świeci się kontrolka „udaj się do serwisu”?
– Zaraz zgaśnie.
Nie zgasła.
– Zawsze gasła… Ale to na pewno nic poważnego. No i powyrzucam te wszystkie śmieci ze środka dla Ciebie!

Kolejne auto w idealnym stanie.
Tak, samochód jest świetny, w idealnym stanie.
Włączam bieg. Łubudubu, łubudubu, cisza, bieg włączony, ale towarzyszyły temu wstrząsy jak w symulatorze na Krupówkach. Sprzedawca jednak niczego nie zauważył.
Na pewno bym go nie sprzedawał, ale przeprowadzamy się na Hawaje.
W międzyczasie zmieniam na luz i raz jeszcze wrzucam bieg. Łubudubu, łubudubu, jest. Ruszamy.
Tu skręć w lewo.
Skręcam kierownicę, ale auto jedzie dalej prosto. Hmm… Skręcam mocniej, uff, udało się.
Wiesz co? Chyba nie musimy już jechać na autostradę.

Po trzech dniach od pierwszej próby udaje się skontaktować ze sprzedawczynią. Młoda dziewczyna, bardzo miła, auto świetnie się prowadzi i pięknie wygląda. Pojawia się jednak trzeci aktor.
Gdyby to było moje auto na pewno bym go nie sprzedał! – nachyla się do okna starszy grubasek w ciemnych okularach, z brodą i w koszulce z czaszkami (na pewno oglądaliście te filmy o kierowcach ciężarówek).
A! To mój tata, hihi.
Sam naprawiam moje samochody (na podjeździe stał jeszcze sportowy Pontiac typu David Hasselhoff i Corvette z lat siedemdziesiątych) i jestem ich pewien.
Ja jednak taki pewien nie byłem i poprosiłem, żebyśmy pojechali na kontrolę do mechanika. Po godzinie czekania w dzielnicy małych zakładów samochodowych zapadł werdykt.
Nie kupuj tego auta – powiedział zimnym jak lód głosem, patrząc mi prosto w oczy mechanik.
Nie kupiłem.

Historia ostatniego auta wygląda mniej więcej tak. Był sobie pastor. Pastor miał syna, który skończył 16 lat, więc kupił my samochód. Od dilera, żeby mieć pewność, że będzie w porządku. Samochód ten został wyremontowany i zaopatrzony w niepotrzebne gadżety jak bagażnik dachowy (niezastąpiony przy szukaniu swojego auta na parkingu, praktykujemy to także w Polsce), czy „ergonomiczne podkładki pod szyję na zagłówki na tylnych siedzeniach” (!?). Parę miesięcy później syn stwierdził, że wolałby jednak Mustanga… No i co zrobić?
Auto jedzie z nami do Meksyku, a syn pastora śmiga Mustangiem.

sanfrancisco27 sanfrancisco16 sanfrancisco8

Z jakiegoś powodu San Francisco było dla nas zawsze specjalnym miastem i od zawsze marzyliśmy, by je odwiedzić. Chcielibyśmy tu raczej pomieszkać jakiś czas, albo przyjechać na dłużej, ale skoro mieliśmy być tak blisko, to chcieliśmy wpaść choć na chwilkę. Jedyne, czego się obawialiśmy to to, że okaże się kolejnym gigantycznym miastem przyozdobionym tylko paroma stromymi uliczkami i czerwonym mostem.

Poza samym biznesowym centrum nie czuć ogromu miasta. Złożone jest z wielu dzielnic, z których każda ma swój własny charakter. Najbardziej charakterystyczną jest chyba Chinatown, największa chińska dzielnica w Stanach. W czasie naszych odwiedzin przypadało świętowanie chińskiego nowego roku, więc co jakiś czas, w różnych miejscach, zupełnie bez zapowiedzi ktoś wybiegał na szosę, zatrzymywał samochody i odpalał petardy i fajerwerki. Ludzie biegali w popłochu, niektórzy uciekali jak najdalej, żeby uciec od hałasu, inni biegli jak najbliżej, żeby zobaczyć widowisko. Dzielnica Russian Hill tworzy obraz San Francisco z wyobrażeń o tym mieście. Strome ulice wytyczone na mapie bez zwracania uwagi na różnice wysokości, domy, które zdają się kłócić z krzywizną ulicy i samochody zaparkowane pod kątem, na który niektórzy bali by się wjechać. Nam najbardziej podobało się w dzielnicy latynoskiej – Mission District. Wszechobecny język hiszpański, małe sklepiki i bary na każdym kroku i nawet obwoźny sprzedawca zabawek niczym prosto z Kolumbii. Tam  czuliśmy się jak u siebie, więc wygląda na to, że dobrze wybraliśmy cel podróży. Na to wszystko można popatrzeć z góry z punktów widokowych wznoszących się nad miastem.
sanfrancisco40 INFORMACJE PRAKTYCZNE: Poza zasobami z kuchni Stana oraz gotowcami z Safeway’a, w San Francisco żywiliśmy się w dzielnicy latynoskiej (Mission District), a co i gdzie najlepiej zjeść możecie przeczytać u Uli. W Berkeley, co niedzielę przy tajskiej świątyni organizowany jest brunch, więc pzy okazji pobytu gdzieś w okolicy i tam można zjeść smaczny obiad (8-10$). 

Nie wyobrażaliśmy sobie tej podróży z dzieckiem innej niż samochodowa, a kupno auta to nie ekstrawagancja, a raczej oszczędność. Przez parę miesięcy na wartości nie straci, a my będziemy mieć pełną swobodę. W Meksyku zagraniczny turysta legalnie auta nie zarejestruje (chyba, że ma status rezydenta). W Stanach już tak, a formalności zależą od konkretnego stanu. W Kalifornii kupić auto może każdy, trzeba jedynie podać adres do wysyłki dokumentów i czekać na nie od dwóch do sześciu tygodni (my czekaliśmy dwa). Z tymczasowymi dokumentami nie można wyjechać ze Stanów, ale spokojnie można po nich jeździć, wyruszyliśmy więc na południe i czekamy z przekroczeniem granicy na przesyłkę.

Samochodu najłatwiej szukać na Craigslist, serwisie o absolutnie oldschool’owym interfejsie, z którego korzystają wszyscy Amerykanie. Auto w dobrym stanie i rozsądnej cenie sprzedają się w ciągu doby, może to być wskazówka do tego w jaki sposób podejść do ogłoszeń. Należy się mocno targować, my zapłaciliśmy za samochód o 900$ mniej niż cena w ogłoszeniu.

Po kupnie trzeba auto zarejestrować w DMV (jest chyba w każdym miasteczku), do czego oprócz dokumentów, które musimy dostać od sprzedawcy (title, bill of sale, smog test) potrzebujemy tylko paszport i dolary. W Kalifornii płaci się około 9% podatek przy kupnie samochodu. Po paru tygodniach otrzymujemy nowy „title” (akt własności), z którym możemy jechać gdzie oczy poniosą.

Po pierwszym tygodniu pobytu Kalifornia kojarzyła nam się tylko z korkami. Setki mil kilkupasmowych autostrad, na których stoją samochody. W każdym samochodzie jeden człowiek. Warto pytać miejscowych o godziny, w których można spokojnie jechać w danym kierunku, żeby nie utknąć w korku. 

Na niektórych drogach znajdują się pasy „carpool” dla samochodów z większą ilością pasażerów. Większą, czyli więcej niż tylko kierowca. W godzinach szczytu można dzięki temu zaoszczędzić sporo czasu. Aż dziwne, że kierowcy nie zabierają bezdomnych, albo przypadkowych przechodniów ze sobą.

Warto wiedzieć, że w Kalifornii można zawsze skręcać w prawo na czerwonym świetle (np. w Nowym Jorku już nie!), a na skrzyżowaniu, które ma z każdej strony znak stopu rusza się w kolejności dojechania do niego! Gdy dwa auta podjadą dokładnie w tym samym czasie, stosuje się regułę prawej ręki, ale prawdopodobnie większość Amerykanów o tym nie wie.

Do San Francisco na ogół wjeżdża się mostami. Mosty są płatne, ale tylko w jedną stronę. Nie, nie wykombinujesz niczego, żeby jechać tylko w tę darmową stronę, dobrze to sobie zaplanowali ;)

Polecane wpisy

8 komentarzy

Marcin Nowak 9 marca 2017 at 14:20

Trzeba było zapytać wcześniej o samochód w USA :).
Tu jest link podróżników, którzy tak jak Wy załatwili sobie samochód i jeżdżą z dzieciakiem po stanach i mexyku:
http://www.byledalej.com/ameryka-centralna-znow-ruszamy/

Odpowiedz
lbt 11 marca 2017 at 07:26

Jesteśmy z nimi w kontakcie. Ba, nawet planujemy ich dogonić ;)

Odpowiedz
Kinga 10 marca 2017 at 09:23

Zdjęcie pionowej uliczki! Gdybym nie widziała, to bym chyba nie uwierzyła, że mogą być AŻ tak strome.

Poza tym czekam na kolejne wpisy, bardzo mnie ciekawi jak się wam z Olkiem jeździ. :)

Odpowiedz
lbt 11 marca 2017 at 07:21

I takie strome jedna za drugą. Spróbuj tam rowerem do pracy dojeżdżać ;)
Z Olkiem w porządku, chyba jest tak, jak się spodziewaliśmy. Brakuje nam tych rzeczy, które moglibyśmy zrobić sami, gdyby go nie było, ale za to mamy coś innego. Większość trudności jakie mamy, mielibyśmy też w domu, a sama podróż to sama przyjemność!

Odpowiedz
Ania | Wrzosy w podróży 10 marca 2017 at 23:15

Tyle o tym samochodzie a gdzie jego fota? :) Czekam na kolejne posty zza ocenu!

Odpowiedz
lbt 11 marca 2017 at 07:22

Budujemy napięcie ;)

Odpowiedz
Ewelina 15 marca 2017 at 12:54

Podobny komedio-dramat zdarzył się nam z mieszkaniem w USA. Niby jest numer, ale nikt nie odbiera. NIBY jest e-mail, ale nikt nie odpisuje. A jak już się w końcu umówisz, to nie wiesz czy nie pomyliłaś ogłoszenia. Ps. Czekam na więcej :)

Odpowiedz
Fshoq! 6 kwietnia 2017 at 09:34

Cały czas marzy mi się zobaczenie sławnego czerwonego mostu w San Francisko -zbieram fundusze! :-) Super relacja.

Odpowiedz

Dodaj komentarz