Gdy wyjechaliśmy z San Francisco cały czas padało, a trwające już od kilku tygodni deszcze zmyły ze zboczy wielkie głazy i tak skończyła się nasza przygoda z przejechaniem całej trasy San Francisco – Los Angeles drogą wzdłuż wybrzeża, słynną Pacific Coast Highway 1. Na Big Sur zajrzeliśmy więc z dwóch stron – od północy (aż do znaku „droga zamknięta”) i od południa (do podobnego znaku). Poza tym, korzystając z tego, że mieliśmy czas, bo i tak czekaliśmy na dokumenty samochodowe, kręciliśmy się w okolicy przez ponad tydzień. Co prawda, miewamy pod domem piękniejsze wybrzeże, ale spodobała nam się ta Kalifornia w deszczu i we mgle; kręta droga i puste plaże.
Na jednym z przystanków wypatrzyliśmy z drogi wielorybi łeb, i to wcale nie rzadkość w tej okolicy – zimą wieloryby z mroźnej Kanady całymi setkami płyną na południe, by urodzić młode w ciepłych zatokach zachodniego Meksyku.
Na pierwsze kilka dni zatrzymaliśmy się u Cristiny, która poczęstowała nas obiadem, śniadaniem oraz wejściówkami do oceanarium. Na kolejne, w San Luis Obispo, u Nathana oraz Abby, jego żony, z którą wrócił z wolontariatu w Ghanie. Za kilka miesięcy urodzi im się mała Sophie, więc pewnie dlatego rozmawialiśmy do późnej nocy i czuliśmy się u nich jak u starych znajomych. Nie wiemy tylko, czy nie zmieniliśmy im trochę planów na przyszłość – Nathan szybko stwierdził, że też muszą gdzieś wyjechać jak tylko Sophie się narodzi, bo przecież nie praca, a rodzina jest najważniejsza.
Okoliczne wzgórza wyglądały wyjątkowo urokliwie w deszczu, a pobliskie Pismo Beach, szybko stało się naszym ulubionym miasteczkiem – zupełnie puste w ciągu tygodnia; w weekend zapełniało się turystami z pobliskim miast. Kilka kilometrów na południe od miasteczka stworzono park samochodowy Oceano Dunes, gdzie można spełnić pragnienia o niepohamowanej jeździe terenówką po plaży, oraz rezerwat motyli monarcha migrujących do łagodnego klimatu Kalifornii.
W lunaparku w Santa Cruz zaszaleliśmy, czego efektem było wygranie dwóch tokenów. Okazało się, że możemy je wymienić w budce z nagrodami na całe dwa cukierki. Następnego dnia wróciliśmy znowu, tym razem z jeszcze większą żądzą wygranej, co przełożyło się na zdobycie wystarczającej ilości tokenów, żeby otrzymać plastikową sprężynę. Poza tym, w Santa Cruz padało i wiało, a największą atrakcją dla miejscowych byliśmy chyba my – oprócz słyszanego już wcześniej: O matko, gdzie kupiliście taką fantastyczną czapeczkę dla dziecka? (w Pepco) doszło jeszcze: O matko, gdzie kupiliście takie fantastyczne ubrania dla siebie? (w lumpeksie) oraz O matko, ale jesteście świetną rodziną!
INFORMACJE PRAKTYCZNE: Motyle obsiadające tłumnie eukaliptusy można oglądać w Pismo Beach w Monarch Butterfly Grove od października do lutego, wstęp jest darmowy. Cena za wjazd na wydmy parku Oeano Dunes to 5$, a wjazd na noc (co oznacza, że można tam spać, w aucie lub w namiocie) kosztuje 10$. W Santa Cruz jest świetny lunapark (choć zimą czynny tylko w weekendy) oraz Gilda’s Restaurant na molo serwująca w piątki Cioppino, czyli duży talerz przepysznych owoców morza za 15$. Przysmakiem okolicy jest krem z małży (clam chowder). Po taniości (ale wcale nie gorzej!) można go kupić w sieci supermarketów Safeway, a jeszcze lepszy w Splash Cafe w Pismo Beach (tamtejszy clam chowder wygrywa nagrody jako najlepszy w Kalifornii!). Jeśli tak jak nam, kamloty zasypią Wam drogę na Big Sur, jej stan i przejezdność możecie sprawdzić tu.
Olko spaceruje w nosidle Storchenwiege, które bardzo polecamy!
Po naszej nieprzyjemnej przygodzie z wypożyczonym fotelikiem dla dziecka w Norwegii zdecydowaliśmy, że nie możemy ryzykować i w tak długą podróż musimy mieć fotelik sprawdzony i zapewniający najwyższy poziom bezpieczeństwa. Zdecydowaliśmy się na zabranie go z Polski (szczególnie, że foteliki dla dzieci wszystkie linie przewożą za darmo), a wybór padł na dobrze znany i polecany Maxi-Cosi Pebble Plus w kolorze (a jakże!) Nomad Green. Z poprzedniego fotelika Olek wyrósł po kilku miesiącach, a Maxi-Cosi jest na tyle duży, że spokojnie powinien nam starczyć do końca podróży.
Polecane wpisy