Miały być brud, smród i cycki. Bród był, smrodu też trochę, cycków gołych niewiele. Poza tym, było 750 tysięcy osób, w tym pewnie kilka setek całych rodzin z dziećmi i dziadkami i przynajmniej połowa naszych znajomych. Mieliśmy nieodparte wrażenie, że byli tam wszyscy.
To nasz pierwszy Woodstock i jechaliśmy ze zrozumiałymi obawami. Jak się okazało, zupełnie niesłusznie. Nikt nas nie okradł, nie upadł na nas żaden pół-żywy młodzieniec, nikt nas nie zadeptał; nie padliśmy na twarz od upału i duchoty. Było za to mnóstwo radości, która przenosiła się na każdego. Twarz bolała od ciągłego uśmiechu, a ręka od przybijania piątek. Kilkaset tysięcy osób razem śpiewało teksty piosenek i bujało się do rytmu. Kilkaset tysięcy osób wskakiwało w błoto, by bawić się w nim jak dzieci.
Przyznajemy się bez bicia – spaliśmy na płatnym campie, gdzie mogliśmy bez lęku zostawić aparat w namiocie, a akredytacja foto i możliwość wejścia do namiotu prasowego, z klimatyzacją i niekończącymi się zasobami kawy, pozwalała chwilkę odetchnąć. Polecamy wszystkim, zwłaszcza to pierwsze. Kemping kosztuje około 30 zł i pewnie ktoś powie, że nie jest to prawdziwy Woodstock, ale prawdziwy Woodstock to ludzie, energia, nieograniczona niczym wolność i niezwykłe emocje, a nasz camp tylko pomagał to docenić.
Polecane wpisy