Edda tak gorąco wychwalała tę restaurację, że właściwie nie mogliście się tam nie wybrać, nawet jeżeli oznaczałoby to nadrobienie kilkudziesięciu kilometrów. Zdecydowanie było warto! Wszystko było przepyszne, a my spędziliśmy przy stoliku trzy godziny objadając się po uszy i zapominając o islandzkim chłodzie.
Pora obiadowa trwa od 12 do 14, a potrawy – przygotowywane w całości na miejscu ze świeżych, lokalnych produktów – serwowane są w formie bufetu.
Zupy były rewelacyjne! Chyba najsmaczniejsze z całego menu; krem z grzybów i krem z lokalnej odmiany dzięgla – obie delikatne, ale pełne smaku.
Mięsa: pulpety z renifera i baranina w sosie.
Dżem z dzięgla – chyba najpopularniejszego tu składnika – oraz buraczki z lukrecją, bardzo typowym dla krajów północnych dodatkiem.
Ciasto czekoladowe było idealnie nie za słodkie.
Pszenne ciasteczka z dodatkiem islandzkiego mchu* i dzięgla, syrop z mlecza świetnie sprawdzający się w roli dodatku do herbaty i jeszcze raz dzięgielowy dżem.
* dostaliśmy informację z Klausturkaffi, że nie oferują już produktów z dodatkiem mchu.
Klausturkaffi znajduje się kilka kilometrów od wodospadów Hengifoss i Litlanesfoss jadąc dalej wzdłuż jeziora po tej samej jego stronie co wodospady. Dojazd jest dobrze oznakowany. Z Egilsstadir lepiej jechać drogą po południowej stronie jeziora – jest w całości asfaltowa.
Lunch podawany jest od 12 do 14 w formie bufetu (2500isk).
Polecane wpisy