Rekin, wieloryb, owcza głowa i pierś z maskonura – z tego słynie islandzka kuchnia. Ale, przechodząc do dań mniej wyrafinowanych, i takich na które mogliśmy sobie pozwolić ze względów ekonomicznych i które mogliśmy zjeść z czystym sumieniem, słynie również z kilku innych przysmaków. Niektóre z nich stały się wręcz kultowe, przynajmniej dla turystów:
SKYR – chyba najbliżej mu do naszych serków homogenizowanych, występuje we wszystkich możliwych smakach, nigdy się nie nudzi a do tego daje potężną dawkę protein.
MLEKO I LODY – idą w parze, bo bez pysznego, tłustego mleka, nie byłoby lodów. Lodów nie byłoby też bez kilkunastu rodzajów posypek, sosów i żelków.
CZEKOLADA SIRIUS – tak smaczna w zasadzie też dzięki mleku. Wszystkie czekolady mają pyszne, ale tej jednej firmy szczególnie.
HOT DOGI – razem z lodami tworzą zestaw nierozerwalny z każdą większą stacją benzynową i sklepem. Choć przepis jest bardzo prostu – bułka, parówka, cebula i sos, to te hot dogi są naprawdę smaczne, a po kilku godzinach jazdy na rowerze, wręcz niebiańsko pyszne. W Reykjavíku są nawet “najlepsze hot-dogi w Europie” – sprzedawane z bardzo niepozornej budki tuż przy porcie, przy której zawsze jest kolejka. Nic zresztą dziwnego skoro, jak dumnie głosi szyld nad budką, by zjeść tam hot doga pofatygowali się nawet Elvis Presley (w 1977 roku!) czy Bill Clinton.
HAMBURGERY – drugi ze słynnych islandzkich fast-food’ów. Podawane w zestawie z frytkami cieszą się dużą popularnością wśród podróżujących miejscowych. My jedliśmy dwa razy – raz gdzieś przy drodze, a drugi raz w Reykjavíku, w najstarszej restauracji w kraju. Oba pyszne.
Polecane wpisy