Nie byłem przekonany do rejsu na oglądanie wielorybów, ale „wycieczka” uznała ten element za konieczny. Spodziewałem się, że przy odrobinie szczęścia, gdzieś na horyzoncie, dostrzeżemy szary punkcik i usłyszymy, że właśnie widzimy jednego z największych ssaków na świecie.
W pięć osób wsiedliśmy na małą łódź, na której był już nasz kapitan – tropiciel wielorybów. Jego wąsik, cwane spojrzenie, zbyt sprytny uśmiech i powtarzane w kółko mam nadzieję, że się uda nie wróżyły wielu sukcesów. Wypłynęliśmy z portu i płynęliśmy powoli wzdłuż wybrzeża. Nasz kapitan teatralnie, raz z dłonią nad oczami, raz z lornetką, wpatrywał się w morze to w prawą, to w lewą stronę. Przez godzinę na morzu nic się nie działo.
Gdy straciliśmy już wszelką nadzieję, zapytał przez radio Czy ktoś może widział wieloryba?. Po chwili pędziliśmy już pełną mocą – Są dwa! Już pierwszy kontakt zrobił na nas wrażenie, choć zwierzęta nie były ogromne, to były dość blisko i regularnie wynurzały grzbiety robiąc słynną fontannę wody. Nie były chyba szczególnie zadowolone z naszej obecności, bo po każdym zanurzeniu zmieniały kierunek płynięcia i wynurzały się dużo dalej z tyłu naszej łodzi.
Nie wiedzieliśmy wcześniej, że różne gatunki wielorybów tak bardzo różnią się od siebie pod względem budowy ciała. „Tropiciel” powiedział nam, że ten gatunek (finwal) nie wynurza ogona w charakterystyczny i znany ze zdjęć sposób. Trochę zawiedzeni, ale i tak rozemocjonowani przyjęliśmy do wiadomości, że wieloryby grenlandzkie z charakterystycznymi ogonami nie pływają tutaj o tej porze roku. Nie minęły jednak trzy minuty a całkiem niedaleko od naszej łodzi zobaczyliśmy ogromny, wspaniały wielorybi ogon z niezwykłym wdziękiem wynurzający się ponad powierzchnię wody. Na pokładzie euforia! Towarzyszący nam samotny Włoch obieżyświat powiedział, że oglądał wieloryby na Alasce, w Nowej Zelandii, Argentynie, ale tak świetnego rejsu jak tutaj nigdzie nie było.
Płynęliśmy za tym wielorybem naprawdę długo, a on jak by pozował, wynurzając się raz za razem i pokazując w całej okazałości. Pozostałe wieloryby też przestały nas unikać i pływały zdecydowanie bliżej łodzi niż wcześniej. Po dłuższej chwili, w której nie mogliśmy ich wypatrzyć z żadnej strony, niespodziewanie trzy wielkie stwory wynurzyły się tuż koło burty naszej łodzi, pokazując głowę, ciekawskie oczy i kilkunastometrowe cielska. Wieloryby były tak blisko, że nie dało się zrobić żadnego zdjęcia, bo w kadrze mieścił się tylko niewielki, szary fragment.
Wszyscy już nasycili się wielorybimi emocjami – nie da się zobaczyć wieloryba z mniejszej odległości, trudno jest zobaczyć więcej sztuk na raz, trudno jest spotkać więcej gatunków jednocześnie. Dobiegał też końca planowany czas rejsu i, ni stąd ni zowąd, nasz kapitan zgubił ślad wszystkich wielorybów i wrócił do poznanych już wcześniej teatralnych poz tropiciela. Po chwili stwierdził, że wieloryby odpłynęły i czas wracać do portu.
Polowanie na Wieloryby ma na Grenlandii długą tradycję. Szacuje się,że Inuici rozpoczęli polowania około XIII wieku. W wyniku nadmiernych polowań w ostatnich stuleciach populacja wielorybów bardzo zmalała. W 1986 roku komercyjne połowy zostały zabronione i od tamtego czasu są tematem zażartej debaty. Obecnie ściśle określony limit połowu na Grenlandii to niewiele ponad 200 sztuk rocznie. Podczas gdy Dania domaga się zwiększenia tego limitu, przeciwnicy argumentują, że grenlandzkie połowy nie służą jedynie lokalnej ludności, a są wykorzystywane komercyjnie. Faktycznie w turystycznych restauracjach powszechnie serwowane jest mięso tych ssaków.
Suszone mięso wieloryba można też kupić w każdym supermarkecie. Jest ono sprzedawane zamrożone w niewielkich kawałkach. W smaku nie jest podobne ani do tradycyjnego mięsa, ani do ryby. Dominujący smak tworzy intensywny aromat tranu, który dla większości osób nie jest zbyt apetyczny. Prawdopodobnie do smaku można się przyzwyczaić, do samego faktu jedzenia wieloryba już raczej nie.
Kwestia jedzenia mięsa wieloryba jest równie kłopotliwa i sporna jak kwestia limitów połowów. Dla wielu ludów (nie tylko na Grenlandii) stanowi ono tradycję i silnie domagają się one swoich praw do jej zachowania.
Dla ekologów sprawy mają się zupełnie inaczej.
Polecane wpisy