Pierwsze kilkadziesiąt kilometrów pokonujemy mozolnie pnąc się w górę. Otacza nas niegościnny, lecz fascynujący krajobraz – rozciągające się aż po horyzont smolisto-czarne, wulkaniczne skały gdzieniegdzie okrywa lepki dym wydostający się cienkimi szczelinami. Z czasem przyzwyczajamy się do delikatnego zapachu siarki, który nas otacza.Okolice Hveragerði są jak wielkie niedogaszone ognisko. W pobliżu otoczonego wulkanami miasteczka jeszcze nie dawno wybuchał wysoki na kilkanaście metrów gejzer. W 2008 roku jednak, miało tu miejsce duże trzęsienie ziemi, które znacznie zmieniło topografię regionu i spowodowało zanik gejzeru. Teren wciąż jest aktywny, ziemia żyje, bulgocze i syczy, a miejscowe restauracje zachęcają go spróbowania potraw gotowanych na gorących wyziewach. Przecinające okolicę gorące rzeki stale parują, a do jednej z nich, wijąc się wśród chmur fumaroli, prowadzi szlak turystyczny. Po około godzinnej wędrówce doszliśmy do miejsca gdzie skały na rzece utworzyły naturalne baseniki będące (w cieplejsze dni) jednym z ulubionych miejsc na wypoczynek i piknik dla dziesiątków Islandczyków. Dorośli leniwie przesiadują w gorącej wodzie, a dzieci wesoło pluskają się, co w otoczeniu surowych gór tworzy niesamowity obraz.
W Hveragerði zabawiliśmy zdecydowanie za długo, już od pierwszego dnia nadając nieśpieszny rytm naszej podróży. Stopniowo krajobraz zaczął się zmieniać, a my mieliśmy coraz więcej przyjemności z samej jazdy. Pola lawowe ustąpiły miejsca rozległym łąkom, a my zaczęliśmy witać się z każdą mijaną owcą i zagadywać wesoło do koni. Trzeciego dnia, z drogi dojrzeliśmy wodospad Seljalandsfoss, który lśnił z promieniach zachodzącego słońca.
Dzień 1 – Reykjavik -> Hveragerði – 58km
Przy wyjeździe z Reykjaviku chcieliśmy ominąć wielopasmową drogę wyjeżdżającą z miasta i zdecydowaliśmy się pojechać ścieżkami rowerowymi oraz bocznymi drogami, które miały być krótszą trasą. Bez dokładnej mapy z Google Maps byśmy nigdy nie wyjechali, ścieżki są poplątane i zaplanowane do rekreacji, a nie do wyjeżdżania z miasta. Na jedynce jechaliśmy około 30km w dużym ruchu i cały czas pod górę. Okazało się, że na tandemie jeździ się trudniej niż na zwykłym rowerze, szczególnie pod górkę. Gdy wjechaliśmy już na górę, przez kolejne 10km zjechaliśmy tą samą wysokość prosto do Hveragerði. Góra zatrzymała wszystkie chmury, w miasteczku było zimno i wietrznie. W centrum znajduje się bardzo przyjemny camping (1100/os, wifi, kuchnia pod wiatą i prysznice w cenie). Kończący podróż zostawiają w kuchni nie zużyte butle z gazem, więc można się za darmo w nie zaopatrzyć. W miasteczku jest supermarket Bonus.
Dzień 2 – Hveragerði -> 15km za Selfoss – 45,5km (śr. prędkość 14,3km/h, czas jazdy: 3.10)
W tym samym budynku co Bonus jest informacja turystyczna, gdzie można dostać mapkę miasteczka ze wskazaną drogą do ciepłej rzeki. By tam dotrzeć przejechaliśmy około 5km rowerem, a potem godzinę szliśmy do rzeki. Z Hveragerði wyjechaliśmy koło 19, wykorzystując dzień trwający niemal całą dobę. Jechaliśmy tak długo, jak mieliśmy ochotę i rozbiliśmy obóz około 15km za Selfoss. W Selfoss jest camping i Bonus.
Dzień 3 – 15km za Selfoss -> Seljalandsfoss – 55km (śr. prędkość 14,3km/h, czas jazdy: 3:50)
Od rana nie jechało nam się jakoś szczególnie dobrze. Było zimno, droga wciąż ruchliwa. W Hella i w Hvollsvollur są małe supermarkety, a po drodze kilka stacji benzynowych. Na wieczór rozeszły się chmury i już z dużej odległości dojrzeliśmy Seljalandsfoss. Tuż przy wodospadzie nie ma miejsca na obozowanie „na dziko”. Jest za to camping, wspaniale położony (z wodospadami na polu namiotowym! warto się tu zatrzymać), kosztuje 1100/os (z wifi i kuchnią) + płatne prysznice (300)
Wikinga w sakwy odziało Crosso.
Polecane wpisy