„Ja, Mohammed, poręczam za tę dwójkę. W razie problemów proszę kontaktować się ze mną pod numerem telefonu...”
Zmęczeni duchotą wielkich miast postanowiliśmy wyrwać się nieco z gościnnych ramion naszych gospodarzy i zobaczyć coś więcej niż kolejny wyjątkowy meczet i zabytkowy dom.
Wyschnięte słone jezioro i ergi pustyni Maranjab koło Kashanu, kusiły. Okazało się jednak, że dojechać tam właściwie się nie da bez własnego środka transportu, a i autostop niespecjalnie ma szanse powodzenia. Ale gdy goście w Iranie czegoś chcą, gospodarz zrobi wszystko by im pomóc. Pojechaliśmy więc za miasto w stronę pustyni, a Mohammed szybko odnalazł Ahmada, który co wieczór jeździ swoim pick-upem 120 kilometrów przez pustkowia aż do swojego punktu wydobywczego na solnisku. Szybka rozmowa, podpisane oświadczenie dla wojska, przez którego teren prowadzi droga, i jedziemy! Mahommed zarzeka się, że ufa Ahmadowi (właśnie go poznał), więc i my powinniśmy mu zaufać…
Ahmad od razu wziął nas pod swoje skrzydła. Mimo trwającego ramadanu zakupił nam sporą ilość przekąsek i napoje. Po drodze minęliśmy ogromne stado dzikich wielbłądów.
Na miejscu pracuje dwójka mężczyzn (w tym syn Ahmada). Nic nie wiedzieli o naszym przyjeździe, a mimo to świetnie nas przyjęli i ugościli. Gdy przyjechaliśmy było już ciemno i jako, że o świcie rozpoczyna się praca, niedługo potem wszyscy położyli się spać. Łóżko stanowiły usypane z soli wzniesienie, dywan i dwa koce. Noc była ciepła, bezszelestna i bardzo jasna, miliony gwiazd i księżyc rozświetlały niebo.
Tuż przed świtem dojechała z miasta ciężarówka i panowie zaczęli wydobycie soli by zdążyć przed południowym upałem. My po smacznym śniadaniu, ruszyliśmy w drogę powrotną, zatrzymując się po drodze przy ergu.
Polecane wpisy