O 19:30 miasto zaczyna się zmieniać, da się wyczuć pewną, nieśmiałą jeszcze, ekscytację. W barach nieśmiało zdejmowane są kotary, niedługo później przestają jeździć autobusy.
Mijają nas ludzie z dywanami pod pachą i koszami pełnymi jedzenia. Trwa ramadan, a gdy zajdzie słońce, przestanie obowiązywać post. Na placach (i we wszystkich miejscach gdzie da się rozłożyć dywan) zbierają się tłumy oczekujące na wieczorną modlitwę. Po niej można już jeść i pić, bardzo dużo jeść i bardzo dużo pić. O tym jakie są to ilości niech świadczy wycofanie na czas ramadanu oferty „all-you-can-eat” w Pizza Hut w pobliskim Pakistanie.
Przed wyjazdem wszędzie czytaliśmy dwie rzeczy na temat terminu wyjazdu – nie jechać latem i nie jechać w czasie ramadanu. Wyboru dużego nie mieliśmy, więc pojechaliśmy latem w czasie ramadanu. O ile gorąco było nie do zniesienia (szczególnie w płaszczu i chuście) to sam ramadan aż takich dużych problemów nie sprawiał.
W tym czasie (przez miesiąc) muzułmanie poszczą w ciągu dnia, nie powinni nic jeść ani pić. Jako, że Iran jest państwem religijnym zasada ta przerodziła się w przepis i na ulicy tych rzeczy robić nie należy.
Już pierwszego dnia jednak, gdy chcieliśmy ukradkiem coś przegryźć podszedł do nas starszy pan i tłumaczył: „To jest nasze święto, nie Wasze. Wy możecie jeść, nie przejmujcie się”. Sami Irańczycy różnie podchodzą do postu, na pytanie jaka część pości kilka osób powiedziało nam, że około czterdziestu procent.
Co na ulicy można, zależy od miejsca. W Esfahanie na ulicy wszyscy pili wodę z ustawionych dystrybutorów, w innych miastach trochę się kryli, ale np. w Kashan bywało już trudniej. Część restauracji i barów jest otwartych z tym, że muszą mieć zasłonięte okna, żeby nikt poszczący nie zobaczył co się tam wyprawia. Za kotarą – wszystkie stoliki zajęte.
Wśród osób, u których pomieszkiwaliśmy zdarzało się, że mimo ich poszczenia, nam dawali jeść i nie chcieli nawet myśleć o tym, że mogło by być inaczej.
Polecane wpisy