[2011-09-16 wyspy Uros]
Nie łatwo było dostać się do Puno w Peru. Jak to w tym regionie bywa drogi były zablokowane (właściwie jedyna droga) przez strajkujących przeciw czemuś. Ostatecznie udało się, a autobus rozjechał jedną „blokadę” ze sznurka i patyków.
Z Puno wybraliśmy się statkiem na peruwiańskie wyspy jeziora Titicaca.
Pierwszy przystanek był na jednej ze słynnych „pływających wysp” Uros. Jakiś czas temu indianie Uru wynieśli się na jezioro, bo się nie polubili z Inkami, którzy byli na brzegu.
Wyspy okazały się sto razy większą porażką niż się spodziewaliśmy. Nie dość, że wszystkie są ze sobą połączone, to jeszcze mamy poważne wątpliwości, czy nie są po prostu na kawałkach lądu.
Gdy nasz statek zbliżył się, kilka wystrojonych Indianek ustawionych w równych odstępach na brzegu na znak uniosło ręce i razem krzyknęło coś po swojemu, pewnie jakieś „witajcie”. Później tylko „chodź amiga obejrzeć dom, no chodź, no chodź, no chodź kurcze”, „kup chińską pamiątkę, kolaboruj z nami, kup chińską pamiątkę”, a pamiątki nawet nie udawały, że były zrobione przez indian…
Kapitan też chyba specjalnie nie przepadał za wyspami, bo zwinęliśmy się po pół godzinie zamiast po całej (na szczęście) i przeprowadził głosowanie, czy na pewno chcemy płynąć na jeszcze jedną. Nikt nie chciał, więc ruszyliśmy w stronę Amantani.
Polecane wpisy